Jak radzić sobie z trudnymi ludźmi – wskazówki buddyjskie
Każdy z nas spotyka w swoim życiu osoby, których po prostu, najzwyczajniej w świecie nie lubi. Czasem musimy z nimi spędzić zaledwie kilka chwil, czasem kilka godzin, a czasami jesteśmy „skazani” na ich towarzystwo znacznie dłużej, np. w miejscu pracy. Oto spojrzenie z perspektywy buddyjskiej, co można zrobić, aby nabrać dystansu i poradzić sobie z trudnymi ludźmi.
Poniższy fragment pochodzi z książki „Mnisi i ja„.
Jestem nim, tak jak ty jesteś nim,
tak jak ty jesteś mną i wszyscy jesteśmy razem.
– The Beatles
„Jestem w sali medytacyjnej, tłumacząc francuskojęzycznej siostrze, która nie rozumie angielskiego, przemyślenia jednej z przebywających w klasztorze Amerykanek. Wszystko idzie dobrze aż do momentu, w którym Vanna, Amerykanka, niespodziewanie i w wyjątkowo nieprzyjemny sposób oskarża mnie o to, że podczas tłumaczenia wypaczyłam jej słowa. Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego coś takiego przyszło jej do głowy, skoro nie rozumie nawet słowa po francusku. W pierwszej chwili jestem zszokowana i milczę, ale zaraz wypełnia mnie gniew. To tak, jakbym tylko szukała dobrego pretekstu, żeby wejść w konflikt z tą kobietą.
Czasami spotykamy na swojej drodze ludzi, których najzwyczajniej w świecie nie lubimy. Osoby te nawet nie muszą się odzywać, ponieważ już sama ich obecność nas irytuje. Nie zmienia się to nawet wtedy, kiedy jest się w klasztorze. Nie wszyscy pozostają tam w dobrych stosunkach.
Poznałam Vannę w drodze do klasztoru, pierwszego dnia mojej pielgrzymki. Była bardzo powściągliwa – być może zdarzyło jej się spojrzeć na mnie i drugą kobietę, która siedziała z nami w furgonetce, ale podczas całej czterdziestopięciominutowej podróży do Plum Village nie odezwała się ani słowem – nawet do mniszki, która prowadziła samochód. Oczywiście, nigdy nie wiemy do końca, dlaczego ktoś zachowuje się w dany sposób, i powinniśmy w sobie rozwijać współczucie wobec wszystkich istot, ale w przypadku niektórych ludzi…
Vanna często miewa ataki głośnego płaczu, kiedy siedzi sama w swoim pokoju. Nikt nie jest wtedy w stanie jej uspokoić. Jej zawodzenia wydają się nieco sztuczne, tak jakby ich celem było zwrócenie na siebie uwagi. To jednak wyłącznie moja opinia i niewykluczone, że się mylę – wiem, że się mylę. Tak czy inaczej, jest jedna rzecz, której nie potrafię wyjaśnić. Vanna często pojawia się w sali medytacyjnej w grubej zimowej kurtce i za każdym razem, gdy wykonuje jakiś ruch, jej gigantyczna parka wydaje irytujący szeleszczący dźwięk, który bardzo mnie rozprasza podczas medytacji. Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, którą denerwuje ten odgłos, ponieważ nikt nie zwrócił jej na niego uwagi. Muszę w tym miejscu zastrzec, że nawet tak błahe sprawy stają się dziwnie istotne, kiedy przez wiele dni mieszka się w otoczeniu dużej liczby ludzi.
To jednak nie wszystko. Podczas grupowych dyskusji dotyczących nauk przekazanych nam danego dnia przez Thâya, Vanna często wygłasza niezwykle długie i nużące monologi, w których koncentruje się raczej na swoim życiu niż na pierwotnym temacie spotkania. W miarę możliwości starałam się nie brać udziału w dyskusjach, w których uczestniczyła także Vanna. Prędzej czy później musiałyśmy jednak na siebie trafić. W życiu codziennym udaje mi się trzymać z daleka od ludzi, których nie lubię. W klasztorze nie jest to możliwe. Muszę przebywać w pobliżu Vanny. Muszę medytować, jeść, spacerować i prowadzić dyskusje z osobą, która działa mi na nerwy.
Teraz, od brzemiennego w skutki tłumaczenia jej słów, nie jestem nawet w stanie znieść jej widoku. Myślę o słowach Thich Nhat Hanha: „Kiedy przyjrzysz się dokładniej temu, co znajduje się na zewnątrz, zobaczysz siebie samego”. Niewykluczone, że piętnuję niewinną osobę, dopuszczając do siebie na dodatek pomieszanie i niepokój. Nie ma najmniejszej nawet możliwości, żebym mogła być podobna do tej samolubnej i zamkniętej w sobie kobiety, myślę sobie.
Często słyszę, jak siostry opowiadają o „podlewaniu pozytywnych ziaren” w ludziach, co oznacza po prostu, że należy postępować i mówić w taki sposób, żeby pozwalać kwitnąć najlepszym cechom i emocjom drugiej osoby. Buddyści uważają, że nasza świadomość ma wiele płaszczyzn. Jedną z nich, świadomość magazynową, Thich Nhat Hanh opisuje jako obszar, który odbiera i przetwarza informacje, a następnie przechowuje je w czymś, co jest nazywane ziarnami czy też bija. Wszyscy nosimy w swoim wnętrzu pozytywne ziarna, takie jak: uważność, radość, miłość i współczucie, ale także negatywne ziarna, takie jak: tendencja do rozróżniania, gniew, nienawiść i chciwość. Czasami okoliczności lub inni ludzie, albo nawet uwarunkowania wynikające z przeszłości naszych przodków, rozbudzają w nas negatywne ziarna, pozwalając im wypuścić pędy w naszej świadomości umysłu – najwyższej płaszczyźnie świadomości, która służy nam do myślenia i doświadczania owych pędów jako mentalnych formacji lub energii. Kiedy już te energie zamanifestują się w świadomości umysłu, zaczynają kwitnąć i są przez nas odczuwane w bezpośredni sposób.
Z jakiegoś względu „podlewam negatywne ziarno” gniewu Vanny. Jest też coś w jej sposobie bycia, co wywołuje tę samą destrukcyjną emocję także we mnie.
Podczas jednego z wygłoszonych w tym tygodniu wykładów Thay narysował na tablicy okrąg z przechodzącą przez środek pionową linią. Chciał w ten sposób przedstawić umysł oraz to, że przez cały czas podtrzymuje on istnienie podmiotu i przedmiotu. „Te kategorie powstają w jednym momencie i istnieją obok siebie. Obserwator i obserwowany manifestują się jednocześnie”.
Za każdym razem, kiedy po powrocie do domu z mojej podróży popatrzę na tryskające życiem drzewko szczęścia, które stoi u mnie w kuchni, będę sobie przypominać tę naukę. Dopóki nie skoncentruję się uważnie na tej roślinie, będzie ona wyglądać jak przedmiot istniejący poza moim świadomym aktem obserwacji. Thay mówi, że jeżeli uważamy, że jakikolwiek obiekt istnieje poza naszą świadomością, popełniamy jeden z najbardziej podstawowych błędów. Twierdzi, że padamy wtedy ofiarą dualistycznego rozumowania, czyli problematycznego sposobu myślenia zawierającego w sobie dwa błędne poglądy. Pierwszy błąd polega na zakładaniu, że umysł jest czymś odrębnym, drugi natomiast na zakładaniu, że obiekt umysłu jest czymś odrębnym. Kiedy więc myślę na przykład, że drzewko szczęścia jest czymś, co znajduje się poza mną i nie ma nic wspólnego ze mną jako świadomą istotą, która je obserwuje, błądzę. „Świadomość jest zawsze świadomością czegoś”, rzekł Thay.
Czuję się znacznie lepiej, kiedy rozmyślam o związku przedmiot-podmiot z czymś, co lubię, na przykład z moim drzewkiem szczęścia, a nie z osobą, za którą nie przepadam.
Bóg i ja jesteśmy jednym. Jeżeli uda wam się spojrzeć głęboko w swoje wnętrze, zobaczycie, że nie jesteście oddzieleni od Boga.
Tak, powyższe zdanie wypowiedział buddyjski mnich. Podczas jednego z wygłoszonych przez siebie w tym tygodniu wykładów Thay poruszył temat jedności przedmiotów i podmiotów: „Zazwyczaj ludzie uważają, że istnieją stwórca i stworzenie. Prawda jest jednak taka, że stworzenie zawiera w sobie stwórcę, córka zawiera w sobie matkę. Myślimy, że matka przyszła na świat przed córką”. Uznałam, że Thây mówi nam po prostu, żebyśmy odeszli od linearnego postrzegania czasu, do którego przywykliśmy. Chwilę później Thây dodał jednak coś pięknego: „Matka staje się matką dopiero wtedy, kiedy wydaje na świat dziecko”. Jest to oczywiście jak najbardziej sensowne i prawdziwe stwierdzenie. Z tej perspektywy matka i dziecko rodzą się w tym samym momencie. Teraz muszę po prostu zastosować ten sposób myślenia wobec wszystkich przedmiotów i podmiotów.
Thay napisał na tablicy: (1) nadajnik = (2) obiekt przekazu = (3) odbiorca = pustka przekazu. Ciąg ten jest określany mianem trzech etapów transmisji. Podmiot i przedmiot międzyistnieją – nie są od siebie oddzielone i manifestują się jednocześnie.
Jeżeli zatem nie jestem w stanie w sposób cywilizowany odnosić się do Vanny, Amerykanki, która zarzuciła mi, że źle tłumaczę jej słowa, w rzeczywistości nie mogę naprawdę doceniać siebie samej. Myślę, że jeżeli w tej sytuacji, jako podmiot, jestem naprawdę oddzielona od Vanny, przedmiotu mojej obserwacji oraz osoby, z którą dzielę to doświadczenie, wówczas jestem w błędzie. I chodzi tu o coś znacznie głębszego niż to, że wszyscy różnimy się od siebie wyglądem fizycznym. Jeżeli myślę, że istniejemy niezależnie od siebie i nie składamy się z tych samych elementów świata, wówczas raz jeszcze jestem w błędzie. Pogardzając Vanną, w czynny sposób dokonuję rozróżnienia oddzielającego mnie od innej istoty ludzkiej. Nie akceptuję tego, że międzyistniejemy. Zostałam schwytana w pułapkę przez mój sposób postrzegania Vanny. A taka perspektywa jest błędna i wąska.
Prawda jest taka, że owa inna istota ludzka i ja składamy się z tych samych uniwersalnych elementów. Manifestujemy się jednocześnie. Obie jesteśmy pozbawione odrębnej jaźni, lecz obie zawieramy w sobie cały wszechświat. Pustka jest dla buddystów najcenniejszym narzędziem, które służy im do głębszego wnikania w prawdziwą naturę rzeczy. Gdybym była w stanie zrozumieć, że cały wszechświat uległ zagęszczeniu, aby stworzyć Vannę, mnie, moje tryskające życiem drzewko szczęścia, bladobrązowe strzyżyki zamieszkujące tę francuską wieś i wszystko inne, co istnieje na Ziemi, wówczas miałabym bezpośredni kontakt z naukami Buddy. Gdybym była w stanie zająć się noszonym w swoim wnętrzu negatywnym ziarnem gniewu, gdy tylko się pojawia – koncentrując się na moim pozytywnym ziarnie uważności, a następnie wchłaniając tę destrukcyjną formację mentalną – wówczas odczuwany przeze mnie gniew stałby się słabszy. Zwalczanie lub tłumienie w sobie tej energii, kiedy już się we mnie zamanifestowała, nie będzie na mnie miało dobrego wpływu. Niemniej jednak, uważność jest w stanie wynieść mnie ponad to, co negatywne. Niewykluczone, że dzięki praktyce te negatywne ziarna będą się pojawiały rzadziej. Thây określa to mianem zręczności w obchodzeniu się ze swoimi emocjami: „Nie musisz umierać przez jedną emocję”. Być może udałoby mi się nawet znaleźć sposób na podlewanie pozytywnych ziaren w Vannie, a nie negatywnych. To byłoby coś wspaniałego.
Nauki jogiczne również mówią o konieczności dostrzeżenia, że inna osoba jest nami.
Thay regularnie podkreślał, że rozwijanie przejrzystości umysłu i wcielanie w życie prawdy, zgodnie z którą wszyscy jesteśmy ze sobą ściśle połączeni, są niezbędne do szczęścia i dobrego samopoczucia. Kiedy doświadczamy stanu pomieszania, wypełnia nas głębokie cierpienie. Przejrzysty umysł jest niezbędny do rozwinięcia w swoim wnętrzu godnego zaufania stabilnego sanktuarium. Wszyscy czerpiemy korzyści z umysłu, który jest czysty niczym staw wypełniony kwiatami lotosu.
Pamiętam, jak czytałam pewnego razu przypuszczenia zatrudnionego w NASA naukowca Johna Oro, który twierdził, że „kiedy ludzie spojrzą na Ziemię z zewnątrz, wydarzy się coś dziwnego i rewolucyjnego: ludzie zmieniają sposób myślenia”. Myślę o zrobionych z powierzchni Księżyca zdjęciach Ziemi i błękitnych wirach, które są na nich widoczne. O tej zamieszkiwanej przez nas kuli, która unosi się w bezkresnym, ciemnym wszechświecie. Wszyscy dryfujemy w przestrzeni kosmicznej na tej samej małej planecie. Nie ma wątpliwości, że wszyscy jesteśmy od siebie współzależni i ze sobą połączeni. Powinniśmy wierzyć słowom astronauty. Beatlesi też to zrozumieli”.